piątek, 2 stycznia 2015

Rozdział 1 "I niech los zawsze wam sprzyja"

*Mario*

Wylosowali mnie. Mam szczęście, czy pecha? Mam się cieszyć, czy płakać? W Dwunasce nic mnie nie trzyma. Rodzina? Nic dla mnie nie znaczą. Mama umarła, kiedy miałem kilka lat. Ojciec się załamał. Zaczął pić. Kończył pracę w kopalni, siedział w starym fotelu i pił. Tak codziennie. Albo wygram, będę sławny i zamieszkam obok moich mentorów, albo... wiadomo co. Zginę. Wydaje mi się, że to będzie kwestia czasu, kiedy mnie wykończą. Bo co ja umiem? Tylko rzucać nożami, ale najpierw muszę te noże mieć. Zawodowcy zabiją mnie prędzej, czy później. Pokażą moje zdjęcie na niebie areny. Nawet nikt za mną nie będzie płakać. Strażnicy Pokoju zaprowadzili mnie do pociągu. Teraz tydzień życia w luksusie, a potem z dwa tygodnie (w moim przypadku pewnie mniej) gry na śmierć i życie. Zaczynamy zabawę...

*Julianne*

Odwiedził mnie tata. Ostatni raz. Życzył mi powodzenia, ale chyba sam w to nie wierzy. Nie wierzy, że wygram, bo szansa na to... Nie istnieje. Tłumił płacz, nie tak jak ja. Ryczałam, bo płaczem nie można było tego nazwać. Głaskał mnie po włosach i mocno przytulał. Co z moją mamą? Jest chora. Wiecznie miewa migreny. Musimy być w domu cicho jak myszy pod miotłą... To mój atut! Potrafię się dobrze skradać i nie robić przy tym hałasu. Może nie zginę jako pierwsza. Tata musiał już wyjść.
- I niech los zawsze wam sprzyja. - powiedziałam szeptem i poszłam razem z strażnikami do pociągu, który opływał w luksusach. Pierwszy raz widzę abażur. Jedwabne firany. I tyle smakołyków.
- Korzystajcie póki możecie. - mówi Katniss Everdeen. Moja mentorka. Mój wzór do naśladowania. Wyszukuję ją wzrokiem. Siedzi na kanapie w samym rogu, obok Peety Mellarka. Muszę im pokazać na co mnie stać. Jestem pierwszą trybutką, którą mentorują i chcę, żeby mnie zapamiętali taką jaka jestem, oczywiście z tej dobrej strony. 

*Peeta*

- Usiądźcie. - wskazałem na kanapę naprzeciw nas. Musimy im powiedzieć wszystko. Jak przetrwać, jak mają się zachowywać. Obiecałem sobie, że będę dla nich jak najlepszy przyjaciel i za wszelką cenę spróbuję ich uratować. Niestety, zwycięzca może być tylko jeden.
- Pewnie macie do nas jakieś pytania. - mówi Katniss i spogląda na nich pytająco. W tym czasie dostajemy kolację. Podaje nam ją awoksa. Ruda kobieta, o zielonych, kocich oczach. 
- Schronienie. Ogień. Żywność. Broń. - szepcze dziewczyna. Widać, że nie wie kompletnie nic o przetrwaniu w czasie igrzysk. 
- Schronienie najlepiej blisko wody, dobrze ukryte. Na drzewie, jaskinia. Na ziemi jest trudniej. - mówi Katniss a oni spijają słowa z jej ust. Ona jest dla nich większym autorytetem. Kim ja jestem? Dodatkiem do wspaniałej, pięknej i odważnej Katniss Everdeen. Kocham ją, ale przez jej wspaniałość, mam problem z samym sobą, a przecież też wygrałem. Peeta... Przecież to ona cie uratowała i ryzykowała życie.
- Ogień. Nauczycie się na treningach. Tam również nauczycie się znajdować żywność i rozróżniać rośliny, które możecie jeść, a które kategorycznie nie. Jeśli mowa o broni... Potraficie jakąś używać? - zapytałem i spojrzałem wymownie na parę trybutów, moich podopiecznych. Za szybko przywiązuję się do ludzi. Za niedługo będę traktować ich jak własne dzieci.
- Daje sobie nieźle radę z nożami. - mówi chłopak zdecydowanie i uśmiecha się.
- A ja... Nigdy nie próbowałam używać broni. Potrafię się skradać i kryć. - odpowiada niepewnie Julianna i opuszcza wzrok.
- To dobrze. Spróbujesz swoich sił w Kapitolu. - podnosi ją na duch moja narzeczona. - Sponsorzy są również bardzo ważni. Mogą was uratować. Muszą was polubić. Wszystko zależy od was. Nie jesteście pionkiem w tej grze. Macie wybór. Nie chcę wam mówić, że wszystko będzie dobrze, bo równie dobrze mogłabym wam teraz powiedzieć, że nagle odwołano igrzyska. Musicie walczyć. Tylko to wam zostało. Jeżeli stanie się najgorsze, to pamiętajcie, że umieracie będąc w stu procentach sobą. Za żadne skarby nie zawierajcie przymierza z trybutami z Jedynki, Dwójki i Czwórki. Oni tylko czekają na waszą śmierć. - wszystko to mówi na jednym tchu, a następnie bierze głęboki oddech. - Odpocznijcie. - dodaje.
- Katniss! - krzyczy Effie z korytarza. - Musimy wszystko zaplanować. - Everdeen niechętnie wstaje z kanapy, a jej twarz układa się w grymas niezadowolenia. Mimowolnie się zaśmiałem.
- Coś nie tak, Kochanie? - pyta z przekąsem.
- Idę z tobą, Skarbie. - szepczę jej do ucha. Powinniśmy to robić przy naszych trybutach?

   *Katniss*

Leżeliśmy w wielkim łóżku z baldachimem. Zastanawiałam się czy Julianne i Mario śpią. Pewnie nie. Dzisiejsze emocje nie pozwalają im na to. Adrenalina płynie w ich żyłach. Może płaczą, bo nie potrafią przyjąć myśli, że najprawdopodobniej to ich ostatnie tygodnie. Myślą nad tym w jaki sposób zginą i z czyjej ręki. Czy ich serce przeszyje strzała, która wystrzeli z łuku, a może trójząb, który będzie własnością syna rybaka z Czwórki, przeszyje ich ciało. Jak będzie wyglądać arena, na której będą konać. Czy będzie górzysta, równinna. Czy znajdą wodę, żywność, będą potrafili rozpalić ognisko. Mentorowanie wychodzi mi znacznie gorzej od zabijania. 
- Nad czym myślisz? - pyta Peeta i spogląda na mnie, głaszcząc przy tym moje włosy.
- Czy sobie poradzą. Jak myślisz?
- Nie wiem. Nie znam ich umiejętności zbyt dobrze. - zakłada kosmyk włosów za moje ucho. A co jeśli ich umiejętności są złe? Ciśnie mi się to na usta, ale nie chcę tego powiedzieć. Wiem co przeżywała Haymitch przez te lata.
- Powiedz, że damy sobie radę.
- Na pewno nie spoczniemy na laurach. Utrzymamy ich przy życiu ile tylko będziemy mogli. - zapewnia mnie i jeszcze bardziej przyciąga do siebie. Dotykam kolanem jego protezy. Nie lubię jej, on też, ale gdyby nie ona to Peeta nie mógłby się poruszać. Czasami wydaje mi się, że stracił nogę przeze mnie. W końcu to przez to, że chciał mnie chronić.
- "Nieszczęśliwi Kochankowie" wracają do akcji jako mentorzy. - wybucham śmiechem. Nie wiem czemu. Przez igrzyska mam czasami problemy z głową.
- I niech los... - zaczął z kapitolońskim akcentem. Kiedyś przedżeźniałam Kapitolińczyków z Galem, ale po Turnee obraził się na mnie za to, że uciszyłam powstania. Zrozumiałam wtedy, że Galem kieruje nienawiść i żądza zemsty. Też nienawidzę naszego ustroju politycznego, prezydenta, ale nie mam zamiaru narażać mojej rodziny na niebezpieczeństwo. Za bardzo ich kocham. Czasami zastanawiam się, co by było gdybym nie trafiła na arenę. Czy byłabym z Galem? Co z Peetą? Znalazłby inną ukochaną? Podglądałby nas i kipiał zazdrością? Nie mając sensu życia planowałby zakończyć je w słusznej sprawie? A może znalazłby się i tak na arenie? Nie ma sensu zastanawiać się nad tym. Dzieje się to, co miało się dziać.
- Zawsze wam sprzyja.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej :) Dziękuję Wam za Wasze miłe komentarze. Dały mi kopa motywującego do napisanie tego czegoś wyżej. Jak czytałam Wasze przemiłe komentarze to cieszyłam się jak głupia do komputera. Uwielbiam Was.
Trzymajcie się cieplutko.
P.S. Dodałam opcje obserwatorów ;)

2 komentarze:

  1. Na początku dziękuję za opcję obserwatorów :)
    Rozdział niesamowiety, cudowny.....
    Z perspektywy czasu jednak rozumiem dlaczego Haymitch popadł w nauk. Co roku opatrzyć jak dwójka dzieci ginie i potem zastanawiać co by było gdyby.
    Dodaj szybciutko następny rozdział :)
    Czekam :)
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze nie sądziłam że tak szybko dodasz rozdział więc dopiero dzisiaj tu zawitałam bo korciło mnie coś aby sprawdzić czy coś dodałaś a tu patrzę dwa rozdziały. Rozdział fenomenalny, lecę na II.

    OdpowiedzUsuń