Zapraszam do strony "Trybuci" :*
*Julianne*
- Strój jest ciepły i zatrzymuje ciepło. Strzelam, że na arenie będzie zimno. Może góry, albo coś w tym stylu. - powiedział Cinna i zapiął zamek kurtki. - Powodzenia Mała. - przytula mnie i klepie po plecach. Boję się. Żołądek skręca mi się ze strachu. Nogi mam jak z waty.
- Nie dziękuję. - zdołałam tylko to wykrztusić. Wchodzę do przezroczystej, walcowatej windy, która zabierze mnie na powierzchnię, na arenę. Nagle wszystko gaśnie. Tylko ciemność. Czuję się zdezorientowana, ale po chwili jestem na powierzchni. Stoję na metalowym podeście, a wokół mnie tę samą czynność wykonują dwadzieścia trzy inne osoby. Mario jest daleko ode mnie, za to mnie i Marco dzieli jedna osoba. Wcześniej z chłopakami ustaliliśmy plan. Oni próbują zdobyć broń, a ja uciekam. Protestowałam długo przeciwko temu planowi, ale oni stwierdzili, że tak będzie lepiej. Posyłam Marco uśmiech, a on pokazuje mi kciuka w górę. 10... 9... 8... 7... 6... 5... 4... 3... 2... 1... Zeskakuję z podestu i biegnę ile sił w nogach. Po drodze chwytam zielony plecak i butelkę z wodą. Dużo jak na mnie. Biegnę na północ. Kiedy dostatecznie się oddalam spoglądam na to co jest wokół mnie. Róg obfitości był na małej polance, która z każdej strony zakryta była gęstym lasem. Las ciągnie się jakiś kilometr może trochę więcej, a potem są góry. Tak jak mówił Cinna. Wielkie góry. Zimno uderza mnie w twarz. Okrywam ręce rękawami kurtki. Przysiadam na jakimś pniu i wsłuchuję się w uderzenia. Naliczyłam ich siedem. Siedem trupów. Mario i Marco musieli przeżyć. Nie mogą mnie zostawić. Za każdą chwilą coraz bardziej się o nich martwię. Żeby zabić czas przeglądam rzeczy, które udało mi się zdobyć. Zapałki, jodyna, śpiwór, rękawiczki i jeden nóż. No i rzecz jasna moja butelka wody. Muszę ją szanować. Katniss prawie umarła z odwodnienia. Nagle słyszę szmery. Moje serce łomocze jak młot pneumatyczny. Ręce dygoczą. Biorę plecak i wspinam się na drzewo, bezszelestnie docieram na średnią wysokość dębu. Spoglądam zza liści na dwie dobrze znane mi sylwetki. Oddycham z ulgą i zeskakuję z gałęźi.
- Hej chłopcy. - mówię, a oni spoglądają na mnie zmęczonym wzrokiem. Widzę, że są wycieńczeni. Z trudem łapią oddech. Mario pada na trawę, a Marco kuca i kaszle. Wtedy zauważam ranę na kolanie Marco. - Co ci się stało? - siadam przy nim i próbuję oszacować krzywdy.
- Dostałem od Manuela. Skubaniec ma cela. - mówi z obrzydzeniem, a jego nozdrza rozszerzają się w geście złości.
- Trzymaj. - podchodzi do mnie Mario z bandażem w prawej ręce. Przyjmuje go z uśmiechem, który on odwzajemnia. Pomaga mi ściągnąć spodnie Marco. - Musisz się spieszyć. Potrzebujemy schronienia. - obmywam ranę Marco wodą i cieszę się, że nie jest strasznie głęboka. Powinna się szybko zagoić, a przynajmniej taką mam nadzieję. Zawijam jego kolano bandażem i posyłam mu krzepiący uśmiech.
- Możemy iść. - mówi i człapie za nami. Mario pomaga mu iść. Rana jest świeża, może sprawiać mu problemy z chodzeniem. Po długiej wędrówce znajdujemy małą jaskinię w najniższej górze.
- Powinno wystarczyć na jakiś czas. - mówi Mario i rozkłada nasze rzeczy. Mój zielony plecak trafia pod ścianę, koło niebieskiego chłopców. Mamy jeden śpiwór, dwie paczki zapałek, jodynę, dwie pary rękawiczek, czapkę i sznur. Plus dwie butelki wody. Nieźle, ale jedzenia brak. Mario zdawał się słyszeć moje myśli i wyciąga spod kurtki mały bochenek chleba pszennego. Spoglądam na niego zaskoczona. - Zapomniałaś o mojej umiejętności Księżniczko? - pyta i siada na kamieniu. Ach rzeczywiście! On przecież jest tym telepatą? Tak to się mówi?
- Uch trochę. - Marco spogląda na nas spod przymrużonych powiek.
- O czym wy do cholery mówicie? - pyta i podciąga się. Opada na śpiwór i jęczy z bólu. Mario opowiada mu swoją historię.
- Mam to po mamie. Ona uzdrawiała energią. Dawała ją człowiekowi potrzebującemu jej, bo miała tego za dużo. Za to mi energii czasami brakuje. Potrafię wam czytać w myślach, ale to jest męczące, więc nie robię tego non stop. Mogę nas połączyć w sieć telepatyczną, ale to nie jest na razie konieczne, kiedy będzie zrobię to. - mówi, a ja kolejny raz jestem zaskoczona tą historią. To jest... um niemożliwe? Takie rzeczy spotkałam tylko w książkach, a tu takie zaskoczenie. To istnieje i może nam pomóc. Pomoże. Wierzę w to. Spoglądam na niego z mojego miejsca w kącie. Jest taki uroczy. Jego uśmiech powala z nóg, a sposób w jaki mówi do mnie przyprawia mnie o dreszcze na kręgosłupie. Co ja robię...? Chyba nie zakochuję się w chłopaku, z którym mam umrzeć. Nie! Właśnie to robisz idiotko... Ponoć miłość to zaprzeczenie egoizmu. W moim przypadku jest to cholernie egoistyczne!
*Mario*
- Połóż się Marco. Niezbyt dobrze wyglądasz. - mówię do kolegi i wskazuję mu śpiwór. Nasz jedyny. Wolałbym, żeby dzisiaj noc w nim spędziła Julianne, ale Marco musi odpocząć.
- Nie. Lepiej, żeby Julianne się przespała. - odpowiada i siada koło dziewczyny. Uśmiecha się do niej i podaje jej kawałek chleba. Ona dziękuje mu cicho, ale po chwili sama zaczyna mówić, co myśli na ten temat.
- Idź spać. Dużo dzisiaj przeszedłeś. Rana się jeszcze nie zagoiła, a potrzebujemy cię w pełnej dyspozycji. - mówi i całuje go w policzek. Pewnie robi to w geście przyzwolenia na sen w jej śpiworze, który sama zdobyła. Dzielna dziewczyna. Odczuwam to inaczej. Wydaje mi się, że go adoruje. Zaciskam dłonie w pięści tak, że bledną mi knykcie. Marco posłusznie udaje się do śpiwora. Zasypia po paru minutach, Siadam na straży w ręce dzierżąc kilkunastu centymetrowy nóż. Spokojnie zabiłby nawet największego zawodowca. Jestem zły. Na nich. Wiem, że nie robią tego specjalnie, ale nie mam nikogo oprócz Julianny. Na nikim mi tak nie zależało odkąd mam umarła. Tęsknię za nią tak okropnie, ale jak dobrze pójdzie to za niedługo się zobaczymy...
- Wszystko ok? - pyta i siada obok mnie. Mimo, że jest cholernie zimno, czuję ciepło bijące z jej ciała. Jakby wokół niej wirowały języki ognia.
- Tak . - kłamię. Dziewczyna podaje mi rękawiczki. Uśmiecham się do niej i przyjmuje je. Ona ma na sobie takie same, są tylko trochę mniejsze. Wygląda uroczo z za dużymi rękawiczkami, dziwną czapką w kolorowe plamki, rozczochranymi włosami i czerwonym nosem jak i uszami. - Zimno ci? - wzrusza ramionami i robi minę złajanego szczeniaczka. Śmieję się i spoglądam na nią. Otaczam ją moim opiekuńczym ramieniem, a ona kładzie głowę na mojej klatce piersiowej. W tym momencie rozbrzmiewa hymn Panem, a na niebie pojawia się dziewięć twarzy.
- Przegapiliśmy dwa wystrzały? - pyta zdziwiona.
- Widocznie. Znasz tych, którzy umarli? - zadaję kolejne pytanie, a ona kiwa twierdząco głową.
- Demi z Piątki, Cara z Szóstki, Mats i Lisa z Siódemki, Shakira z Ósemki, Paula z Dziewiątki, Sven z Dziesiątki i dwójka z Jedenastki. - mówi z czerwonymi oczami. Podnosi na mnie wzrok. - Dziewczynka z Siódemki miała tylko trzynaście lat, a chłopak z Jedenastki wzrok zabójcy. - widzę łzę na jej policzku.
- Hej Mała. Tylko nie płacz. - przyciskam ją do swojej piersi.
- Mamy mały duży problem Mario.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejo! Wena dzięki chłopakom z naszej reprezentacji ;) Wygraliśmy, chociaż stanęliśmy na ostatnim miejscu podium! Jestem dumna z chłopców. Muszę Wam powiedzieć, że dzięki piłce ręcznej do Was piszę, bo dzięki niej zaczęłam się interesować sportem. Dobra dość mojego przynudzania.
Trzymajcie się pszczółki :*
Trzymajcie się pszczółki :*
Rozdział jak zawsze genialny, czekam z niecierpliwością na następny. Mam nadzieję, że szybko dodasz 7.
OdpowiedzUsuń