*Julianne*
Przejeżdżam dłonią po spierzchniętej wardze. Czy tu do cholery nie ma nic do picia?! Mario prowadzi nas w stronę wody, ponoć. Tropił zwierzęta i według niego idą one w tamtą stronę, a że one również muszą pić, to pewnie tam znajdziemy wodę. Czuję przeszywający ból nogi. Nie wiem czemu go odczuwam. Nie przewróciłam się, nic nie zrobiłam, co mogłoby go spowodować. Kuśtykam gorzej niż Marco.
- Hej Mała, co ci jest? - pyta Mario i chwyta mnie z ramię. Czuję nagłe uderzenie ciepła. Zaczynam się gotować w moim własnym stroju. Ręce mi drżą. - Potrzebuje wody Marco. Natychmiast! - mówi i biegnie prosto, zostawiając mnie samą z chłopakiem.
- Wszystko będzie dobrze. - wmawia mi Marco i trzyma mnie żebym nie upadła.
- Moja noga. - mamroczę i spoglądam w dół. Jest sina. A przynajmniej fioletowy kolor ma ta część mojej kończyny dolnej, którą widać. Co się ze mną dzieje, czy to jakaś choroba? Mario przybiega z napełnioną butelką. Daje mi pić, a potem rozdziera rękaw swojej koszulki i moczy materiał woda. Robi mi opatrunek na nogę, a ja dalej nie rozumiem co się dzieje, czy on wie co robi? - Co mi jest? - pytam wreszcie.
- Ugryzła cię mrówka. - mówi jakby było to oczywiste i robi to ze stoickim spokojem.
- Mrówka? Jak takie małe stworzonko mogło mi zrobić to. - wskazuję na moją nogę, a Mario prycha i śmieje się pod nosem.
- Genetyczne zmodyfikowana mrówka, na potrzeby właśnie igrzysk. Ma około pięć centymetrów i w małym kolcu na czubku głowy truciznę, która powoduje właśnie to. Pewnie wbiła ci ten kolec w czasie snu. Bywało już tak. - mówi i rozgląda się. - Potrzebuję jednej rośliny, żeby ci się polepszyło i muszę znaleźć miejsce ukąszenia, żeby wycisnąć jad. - ciągnie i klęka przy mnie. - Marco po drodze mijaliśmy tę roślinę. Wygląda jak stokrotka, ale nią nie jest. Jest trochę większa i ma płatki koloru niebieskiego. Na pewno wiesz, o które mi chodzi.
- Wiem. Za chwilę wrócę. - mówi i idzie w stronę, z której przyszliśmy. Przeciska się miedzy dwoma drzewami i znika w gąszczu. Mario bacznie obserwuje moją nogę.
- Nie dam tak rady. Musisz ściągnąć spodnie. - patrzy na mnie z troską w oczach. Odpinam guzik i zdejmuje długie spodnie. Czuję zimno na nogach.
- Szybko, bo zamarznę. - Mario błądzi wzrokiem i palcami po mojej sinej kończynie. Na chwilę jego palec zatrzymuje się na ledwo widocznym guziku z tyłu uda, który jest, jak sądzę, napompowany jadem. Miło. Goetze bierze kawałek materiały i z jego pomocą wyciska jad. Czuję palący ból. Staram się nie krzyczeć, aby nie kusić losu, ale po moich policzkach płyną łzy strumieniem. Boli jak diabli. Gdyby nie silny uścisk Mario pewnie wierzgałabym i próbowała uciec, by nie czuć tego bólu.
- Już po sprawie. - powiadamia mnie, a ja spoglądam w to miejsce. Jest czerwone. Pali i swędzi. Chłopak ociera dłonią moje łzy i przytula mnie. - Nie płacz. Po boli i przestanie. Konsekwencje mogły być o wiele gorsze.
- Od tego można zginąć? - pytam z przerażeniem w głosie.
- W męczarniach. - po chwili przychodzi Marco i roślinkami, które są potrzebne Mario. Chłopak zdejmuje mój stary opatrunek i na nowo zamacza go w wodzie, po czym daje na niego rośliny i zawiązuje na moim udzie. Próbuje wstać, ale mam z tym problemy. Nie teraz Julianne. Nie możesz teraz ich osłabiać.
*Mario*
Przestraszyłem się. Jak cholera przestraszyłem się, gdy zobaczyłem jej purpurową nogę. Na szczęscie szybko dostała objawów typowych dla ukąszenia tej małej zarazy. Pieprzone zwierzęta modyfikowane przez Kapitol. Pszczoły, psy, ptaki, mrówki... Modyfikują wszystko. Przemieniają w potwory niewinne zwierzątka. Biorę Julianne na ręce, bo wiem, że ma ogromne problem ze wstaniem, a co dopiero chodzeniem. Idziemy powoli nad jeziorko, które znalazłem, gdy szukałem dla niej wody. Siadamy nad brzegiem i modlimy się, żeby nikt nas tu nie znalazł. Nagle widzimy biały spadochronik, który ląduje w wadzie. Klnę pod nosem i płynę po niego. Otwieram go już w wodzie. Widzę w nim maść na ukąszenia i karteczkę.
Chyba jednak odziedziczyłeś po mamie jeszcze jeden dar. Na pewno jest z ciebie dumna.
- K i P
Idę w stronę Marco i Julianny. Kartkę od mentorów kryję w kieszeni kurtki. Dopiero gdy wychodzę z wody, zdaję sobie sprawę, że jest ona zimna, strasznie zimna. Nogi mi drętwieją. Daję maść dziewczynie, a ona przyjmuje ją z uśmiechem. Mieli rację. Ta maść przyda nam się bardziej niż koc. Ulży jej i pomoże w gojeniu. Czuję się wykończony. Niewiele spałem, a po dzisiejszym incydencie, gdy wreszcie spadła mi adrenalina czuję to jak nigdy. Ściemnia się. Szybko robimy ognisko i pieczemy udka jakiegoś ptaka. Gdy zapada zmierzch już dawno jesteśmy po kolacji, a po ognisku została tylko kupka popiołu i lekko żarzące się przetrwałe patyki. Słyszymy dźwięki hymnu. Nikt nie zginą. Mam nadzieję, że organizatorzy mieli dzisiaj sporo niespodzianek i akcji, bo boję się co mogą wymyślić, żeby widzowie nie umarli z nudów.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej :) Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Przepraszam, że nie pisałam długo, ale byłam w górach i średnio miałam czas,
Trzymajcie się cieplutko Pszczółki :*
Siemka tęskniłam za twoim blogiem bardzo mi się podoba. Mam nadzię, że wyjazd się udał czekam z niecierpliwością na nexta i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny. Mam nadzieję, że Julianne szybko wyzdrowieje. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Życzę dużo weny :*
OdpowiedzUsuńAaa... Dziękuję za komentarz u mnie :)