czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział 9 "Obiecuję"

*Julianne*

Budzą mnie podejrzane szelesty. Czuję uścisk w żołądku. Podnoszę z ziemi nóż. Idę w stronę hałasu. Gdy dochodzę na miejsce zauważam przestraszonego chłopaka. Lukas, trybut z Piątki. Cechuje go moralność i wstręt do zabijania. Nie jestem w stanie wbić mu nóż w serce. 
- Zrób to. - mówi. - Zabij mnie. Jeden bliżej do wygranej. 
- Nie zrobię tego. - odpowiadam, a on spogląda na mnie zdziwiony. Po chwili zauważam, że wpadł w jakieś sidła. Nie potrafi wydostać swojej nogi z nich. Klękam przed tym cholerstwem i próbuję to jakoś "rozbroić". Boję się, że zrobię coś źle. Nacinam lekko sznur i sidła puszczają Lukasa. 
- Dziękuje. - mówi z uśmiechem na twarzy. - Ale i tak prędzej czy później ktoś mnie zabije.
- I mogę to być ja. - spoglądamy w stronę, z której dobiega głos. Zawodowiec z Jedynki. Żebyś się nie zdziwił. Blondyn naciąga łuk, ale w tym momencie nóż przeszywa jego serce. Upada na ziemię, a ostanie spazmy poruszają jego ciało. Uśmiecham się. Nigdy nie sądziłam, że zabijanie będzie sprawiało mi przyjemność. 
- Zabiłaś go. - mówi wstrząśnięty chłopak. 
- Gdybym tego nie zrobiła to on zabiłby nas. - Gdzie jesteś do cholery? Woła głos w mojej głosy. Co się dzieje? To głos Mario? Tak to ja. Czy ty czytasz mi w myślach? Nie, my rozmawiamy telepatycznie. Mój dar, czy też przekleństwo, zwał jak zwał. Nie możesz tego robić! To pogwałca moją prywatność! Może kłócić się w myślach trochę ciszej. Ludzie spać nie mogą. Ty sobie śpisz, a ona ucieka. Przecież żyje. Daj sobie spokój. Nie jestem małą dziewczynką. Przed chwilą zabiłam trybuta. Co? Wracaj natychmiast! 
- Wszystko ok? - pyta Łukasz.
- Um tak. Niech nasza znajomość zakończy się na tym etapie. Powodzenia. - wracam w stronę obozu. - Gdzie byłaś? - pyta mnie zdenerwowany Mario. - Martwiłem się. Prawie umarłem ze strachu.
- Nie przesadzaj. Lepiej powiedz jak to coś w mojej głowie wyłączyć. 
- Nie da się.
- Co do cholery?
- Połączenie między trzema osobami jest silne, więc nie dam rady go przerwać. - odpowiada.
- To czemu nie połączyłeś się tylko ze mną?
- Bo musiałem mieć go na oku. - wskazuje na Marco leżącego plecami do nas.
- Wszystko słyszę. Dzięki, że obdarzyłeś mnie zaufaniem. - warczy i wstaje ze wściekłością. - Pora na mnie. Radźcie sobie sami. 
- A żebyś wiedział, że sobie poradzimy. Nie potrzebujemy cię. - mówi Mario i siada na pniu. Bierze do ręki nóż i ostrzy go. Marco robi smutną minę i odwraca się tyłem do nas. 
- Możesz już mnie zabić. Oszczędzisz czas.
- Spieprzaj. Mam cię dosyć. Jesteś kompletną ciotą. Nic nie wartym śmieciem. - krzyczy na chłopaka Goetze. Jak on tak może? Czemu jest taki zły? To ja nabroiłam, nie Marco. Posyłam Mario morderczy wzrok i biorę na plecy mój plecak. - A ty gdzie się wybierasz? - pyta i obraca się w moją stronę.
- Idę z nim.

*Mario*

Czy jestem wkurzony? Jak cholera! Co w tej chwili robię? Buduję mur wokół moich myśli. Dosłownie. Muszę je w nim zamknąć. Oni nie mogą wiedzieć o czym myślę, a ja nie chcę wiedzieć o czym myślą oni. Poza tym jeśli będziemy daleko od siebie nie będziemy mieli dobrego przekazu. Oni będą mogli ze sobą rozmawiać przez myśli. Mój błąd. Tak bardzo chciałem ją bronić, że ją straciłem. Zawsze tak to się kończy. Ją też chciałem chronić. Nie wyszło, tak cholernie mi nie wyszło. Straciłem najważniejszą osobę w moim życiu. Na zawsze. To był mój błąd, moja wina, to ja odebrałem jej życie. 
- Kocham cię. Za niedługo będziemy razem. Obiecałem ci, że ją uratuje w razie czego, a potem do ciebie wrócę. Tak jak obiecałem. Będziemy razem przez wieczność. Tam nie ma bólu, cierpienia, igrzysk. Będziemy my. Raz na wieki, złączeni w jedność. Tylko wykonam moje zadanie, ale na razie muszę coś odbudować, coś rozwalić i przyjdę do ciebie. Obiecuję.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej! Rozdział pełen tajemnic, czyż nie? Czkacie na wątek miłosny w moim opowiadaniu? ;>
Trzymajcie się cieplutko Pszczółki :*

Zapraszam na nowy rozdział na blogu o Marco -------------------------------------> LINK

niedziela, 15 lutego 2015

Opowiadanie o Marco :)

Zapraszam Was na moje nowe opowiadanie. Tym razem ktoś nowy, jak wcześniej zapowiadałam - Marco Reus. Moja kochana Jedenastka <3

Zapraszam --------------------------------> "The biggest adventure you can take is to live your dreams" 

sobota, 14 lutego 2015

Co powiecie na bloga o Marco? :D

Mam pomysł na bloga o Marco. Pytanie jest tylko jedno.
Czy będziecie czytać i komentować?

Piszcie w komentarzach, czy chcecie :D

A i jeszcze jedno. Wasz ulubiony piłkarz BvB? (Muszę wykombinować Marco przyjaciela innego niż Mario xD Oczywiście w razie gdybyście chętnie czytały moje wypociny)

Trzymajcie się cieplutko :*

czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział 8 "Na pewno jest z ciebie dumna. K i P"

*Julianne*

Przejeżdżam dłonią po spierzchniętej wardze. Czy tu do cholery nie ma nic do picia?! Mario prowadzi nas w stronę wody, ponoć. Tropił zwierzęta i według niego idą one w tamtą stronę, a że one również muszą pić, to pewnie tam znajdziemy wodę. Czuję przeszywający ból nogi. Nie wiem czemu go odczuwam. Nie przewróciłam się, nic nie zrobiłam, co mogłoby go spowodować. Kuśtykam gorzej niż Marco. 
- Hej Mała, co ci jest? - pyta Mario i chwyta mnie z ramię. Czuję nagłe uderzenie ciepła. Zaczynam się gotować w moim własnym stroju. Ręce mi drżą. - Potrzebuje wody Marco. Natychmiast! - mówi i biegnie prosto, zostawiając mnie samą z chłopakiem.
- Wszystko będzie dobrze. - wmawia mi Marco i trzyma mnie żebym nie upadła.
- Moja noga. - mamroczę i spoglądam w dół. Jest sina. A przynajmniej fioletowy kolor ma ta część mojej kończyny dolnej, którą widać. Co się ze mną dzieje, czy to jakaś choroba? Mario przybiega z napełnioną butelką. Daje mi pić, a potem rozdziera rękaw swojej koszulki i moczy materiał woda. Robi mi opatrunek na nogę, a ja dalej nie rozumiem co się dzieje, czy on wie co robi? - Co mi jest? - pytam wreszcie. 
- Ugryzła cię mrówka. - mówi jakby było to oczywiste i robi to ze stoickim spokojem.
- Mrówka? Jak takie małe stworzonko mogło mi zrobić to. - wskazuję na moją nogę, a Mario prycha i śmieje się pod nosem.
- Genetyczne zmodyfikowana mrówka, na potrzeby właśnie igrzysk. Ma około pięć centymetrów i w małym kolcu na czubku głowy truciznę, która powoduje właśnie to. Pewnie wbiła ci ten kolec w czasie snu. Bywało już tak. - mówi i rozgląda się. - Potrzebuję jednej rośliny, żeby ci się polepszyło i muszę znaleźć miejsce ukąszenia, żeby wycisnąć jad. - ciągnie i klęka przy mnie. - Marco po drodze mijaliśmy tę roślinę. Wygląda jak stokrotka, ale nią nie jest. Jest trochę większa i ma płatki koloru niebieskiego. Na pewno wiesz, o które mi chodzi.
- Wiem. Za chwilę wrócę. - mówi i idzie w stronę, z której przyszliśmy. Przeciska się miedzy dwoma drzewami i znika w gąszczu. Mario bacznie obserwuje moją nogę. 
- Nie dam tak rady. Musisz ściągnąć spodnie. - patrzy na mnie z troską w oczach. Odpinam guzik i zdejmuje długie spodnie. Czuję zimno na nogach. 
- Szybko, bo zamarznę. - Mario błądzi wzrokiem i palcami po mojej sinej kończynie. Na chwilę jego palec zatrzymuje się na ledwo widocznym guziku z tyłu uda, który jest, jak sądzę, napompowany jadem. Miło. Goetze bierze kawałek materiały i z jego pomocą wyciska jad. Czuję palący ból. Staram się nie krzyczeć, aby nie kusić losu, ale po moich policzkach płyną łzy strumieniem. Boli jak diabli. Gdyby nie silny uścisk Mario pewnie wierzgałabym i próbowała uciec, by nie czuć tego bólu.
- Już po sprawie. - powiadamia mnie, a ja spoglądam w to miejsce. Jest czerwone. Pali i swędzi. Chłopak ociera dłonią moje łzy i przytula mnie. - Nie płacz. Po boli i przestanie. Konsekwencje mogły być o wiele gorsze.
- Od tego można zginąć? - pytam z przerażeniem w głosie.
- W męczarniach. - po chwili przychodzi Marco i roślinkami, które są potrzebne Mario. Chłopak zdejmuje mój stary opatrunek i na nowo zamacza go w wodzie, po czym daje na niego rośliny i zawiązuje na moim udzie. Próbuje wstać, ale mam z tym problemy. Nie teraz Julianne. Nie możesz teraz ich osłabiać.

*Mario*

Przestraszyłem się. Jak cholera przestraszyłem się, gdy zobaczyłem jej purpurową nogę. Na szczęscie szybko dostała objawów typowych dla ukąszenia tej małej zarazy. Pieprzone zwierzęta modyfikowane przez Kapitol. Pszczoły, psy, ptaki, mrówki... Modyfikują wszystko. Przemieniają w potwory niewinne zwierzątka. Biorę Julianne na ręce, bo wiem, że ma ogromne problem ze wstaniem, a co dopiero chodzeniem. Idziemy powoli nad jeziorko, które znalazłem, gdy szukałem dla niej wody. Siadamy nad brzegiem i modlimy się, żeby nikt nas tu nie znalazł. Nagle widzimy biały spadochronik, który ląduje w wadzie. Klnę pod nosem i płynę po niego. Otwieram go już w wodzie. Widzę w nim maść na ukąszenia i karteczkę.
Chyba jednak odziedziczyłeś po mamie jeszcze jeden dar. Na pewno jest z ciebie dumna.
- K i P

Idę w stronę Marco i Julianny. Kartkę od mentorów kryję w kieszeni kurtki. Dopiero gdy wychodzę z wody, zdaję sobie sprawę, że jest ona zimna, strasznie zimna. Nogi mi drętwieją. Daję maść dziewczynie, a ona przyjmuje ją z uśmiechem. Mieli rację. Ta maść przyda nam się bardziej niż koc. Ulży jej i pomoże w gojeniu. Czuję się wykończony. Niewiele spałem, a po dzisiejszym incydencie, gdy wreszcie spadła mi adrenalina czuję to jak nigdy. Ściemnia się. Szybko robimy ognisko i pieczemy udka jakiegoś ptaka. Gdy zapada zmierzch już dawno jesteśmy po kolacji, a po ognisku została tylko kupka popiołu i lekko żarzące się przetrwałe patyki. Słyszymy dźwięki hymnu. Nikt nie zginą. Mam nadzieję, że organizatorzy mieli dzisiaj sporo niespodzianek i akcji, bo boję się co mogą wymyślić, żeby widzowie nie umarli z nudów. 
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej :) Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Przepraszam, że nie pisałam długo, ale byłam w górach i średnio miałam czas,
Trzymajcie się cieplutko Pszczółki :*  
      

środa, 4 lutego 2015

Rozdział 7 "Nikt nie może Cię teraz skrzywdzić"

*Mario*

- Mamy mały duży problem Mario. - mówi i spogląda mi w oczy. Przełykam głośno ślinę.
- Czemu Mała? - pytam z trudem, czując wielką gulę w gardle, a do oczu napływały mi łzy.
- Nie chcę cię stracić. Nie chcę Mario. - odpowiada i chowa głowę w zagłębieniu mojej szyi. Czuję łzy na mojej nagiej skórze. Jej delikatne dłonie objęły moją szyję. Przytulała mnie tak mocno, że z trudem oddychałem. - Nie miałam nigdy prawdziwego przyjaciela. Miałam tylko tatę. Wszyscy patrzyli na mnie z byka. Nienawidziłam ich i siebie. Jesteś moim przyjacielem, prawda?
- Tak. - mówię i jeszcze mocniej ją przytulam. Po tym jak ona się uspakaja czuję jak zaczyna równomiernie oddychać. Śpi. Siedzę tak z nią godzinę, potem dwie, ale po trzech godzinach słyszę jak szczękają jej zęby. Jest cholernie zimno. Marzną mi policzki, ręce i nogi drętwieją. Koc byłby dla nas zbawieniem. Wykonuję sugestywny ruch skierowany do moich mentorów. Ale nic się nie dzieje. Widocznie twierdzą, że damy sobie radę, a później będzie nam coś innego bardziej potrzebne. Biorę Julianne na ręce i idę z nią w stronę śpiwora, w którym słodko śpi sobie Marco, bo jest mu mega ciepło. Znowu czuję napływającą złość. On jest tylko kulą u nogi. Bez niego lepiej byśmy sobie poradzili. Kiedyś sojusz wydawał się być dobrym pomysłem, ale teraz kiedy ten kulawiec dał sobie wbić nóż w kolano nasza współpraca nie zapowiada się obiecująco.
- Marco. - mówię i potrząsam nim. Chłopak budzi się i ziewa.
- Tak?
- Bierz ją ze sobą do tego śpiwora. Będzie jej cieplej. - mówię. Marco wychodzi ze śpiwora i bierze do ręki nóż. - Co ty robisz?
- Wystarczająco odpocząłem. Czas na was. Stanę na straży. - odpowiada i rozsiada się w wejściu do jaskini. Patrzę na niego z uniesionymi brwiami. - Dobra stary. Nie będę owijać w bawełnę, to widać. Widać, że ci na niej zależy, jej też. Pomijając fakt, że na pewno jedno z was umrze, to wam kibicuję, ale wasza miłość jest cholernie egoistyczna w tym momencie, poza tym tak samo jak moja.
- O czym ty mówisz?
- Nie ważne. Zostawiłem w Trójce kogoś bliskiego mojemu sercu. - w tym momencie, w mojej głowie zrodził się masochistyczny pomysł. Nie będziemy szczęśliwi bez siebie nawzajem, a Marco ma dziewczynę w swoim dystrykcie, więc może powinniśmy go chronić, a my, my oddamy mu przysługę umierając. Ugh nie Mario. Ona musi żyć. Nie zaprzeczaj, że tego nie chcesz. Nie możesz być takim egoistą. - Dobranoc. - mówi, jakby chciał się mnie pozbyć, bo chce. Widzę jak zbiera mu się na płacz. Co oni robią z naszym życiem? Jesteśmy swoimi cieniami. Żyjemy bez przyszłości. Wkładam Julianne do śpiwora, a po chwili sam w nim ląduję. Dziewczyna przytula się do mnie. Jest ciepło i miło. Szkoda, że nie możemy żyć tylko tą chwilą. Zatrzymać ją i delektować się tym do końca. Końca, który depcze nam po piętach i śmieje nam się prosto w twarz, policzkując nas raz za razem. Słyszę wystrzał, a ponieważ byłem w półśnie zrywam się, budząc przy tym Julianne. Marco klęczy, a w ręce trzyma nóż ozdobiony krwią. Przed jego kolanami widzimy blondynkę, na oko ma szesnaście lat, a raczej miała. Marco zadał jej ostateczny cios prosto w serce.
- Zrzuć ją na ziemie. - rozkazuję, a on popycha jej ciało nogą, a po chwili ląduje ono około dziesięć metrów niżej. Przyjeżdża poduszkowiec i zabiera je. - Kto to był? - spoglądam na Julianne.
- Sasha z Jedynki. Zawodowiec. - szepcze.
- Jak to się stało? - tym razem pytanie zadaję roztrzęsionemu Marco.
- Ja... zabiłem ją. Ona przyszła tu, widziałem ją i wtedy uśmiechnęła się jak... jak...
- Zabójca? - pomaga mu dziewczyna, a on kiwa głową w geście potwierdzenia.
- Biegła w moim kierunku, pewnie nie wiedziała, że mam nóż. Kiedy już miała się na mnie rzucić wbiłem jej go.
- Prosto w serce. Nieźle.

*Julianne*

Około godziny piątej rano postanowiliśmy wynieś się stąd. Zawodowcy mogą chcieć pomścić koleżankę. Wzięliśmy swoje manatki i zaczęliśmy maszerować wgłąb lasu. Po drodze znaleźliśmy strumyk. Napełniliśmy butelkę, napiliśmy się i obmyliśmy. 
- Zostało na czternastu. - mówi Mario i bierze na plecy zielony plecak. - Musimy wykończyć jedenaście osób. - dopowiada niemrawo i idzie w głąb lasu. 
- Myślisz, że żyją tu jakieś dzikie, mordercze zwierzęta? - pytam i kryję się za jego plecami.
- Tak. - mówi, a ja spoglądam mu prosto w oczy. Moje przepełnione są strachem. 
- Jakie?
- Zawodowcy. - uśmiecha się, a ja biję go w plecy. - Mała, nie rób tak. - mówi. - Cisza. - dopowiada po chwili. Przed nami stoi dość spora sarna. Mario bezszelestnie wyciąga nóż i rzuca się na zwierze, które nawet nie próbuje uciekać. - Będzie dobry obiad. - mówi i dobija zwierzę. Żal mi tej sarenki, ale cóż nie mamy innego wyjścia, chociaż nie. Możemy jeszcze umrzeć z głodu. Tak było w Dwunastce. W Dwunastym Dystrykcie możesz spokojnie umrzeć z głodu. Kilka godzin później piekliśmy tę sarnę na ognisku. Każdy szelest wydawał się być niebezpieczny. Potrafiliśmy się wystraszyć własnych oddechów. Popadamy w paranoję. 
- Zaśpiewajmy coś. - mówię nagle, nawet mnie samą dziwi moja nagła reakcja i prośba.
- Dobrze. Zaśpiewaj coś. - mówi Mario i uśmiecha się. - Tylko cicho.
- I remember tears streaming down your face 
When I said, "I'll never let you go"
When all those shadows almost killed your light 
I remember you said, "Don't leave me here alone"
But alle that's dead and gone and past tonight
Just close your eyes 
The sun is going down
You'll be alright 
No one can hurt you now
Come morning light 
You and I'll be safe and sound. * - zaśpiewałam, a po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Chłopcy też płakali. Pewnie całe Panem płacze z nami.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej! Zapraszam Was do zakładki "Trybuci" ;) I mam do Was pytanie. Czy chciałybyście, żebym pisała bloga o Andreasie Wellingerze? :)
Trzymajcie się cieplutko Pszczółki :*

* Taylor Swift "Safe and Sound"

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 6 "Mamy mały duży problem Mario"

Zapraszam do strony "Trybuci" :*

*Julianne*

- Strój jest ciepły i zatrzymuje ciepło. Strzelam, że na arenie będzie zimno. Może góry, albo coś w tym stylu. - powiedział Cinna i zapiął zamek kurtki. - Powodzenia Mała. - przytula mnie i klepie po plecach. Boję się. Żołądek skręca mi się ze strachu. Nogi mam jak z waty. 
- Nie dziękuję. - zdołałam tylko to wykrztusić. Wchodzę do przezroczystej, walcowatej windy, która zabierze mnie na powierzchnię, na arenę. Nagle wszystko gaśnie. Tylko ciemność. Czuję się zdezorientowana, ale po chwili jestem na powierzchni. Stoję na metalowym podeście, a wokół mnie tę samą czynność wykonują dwadzieścia trzy inne osoby. Mario jest daleko ode mnie, za to mnie i Marco dzieli jedna osoba. Wcześniej z chłopakami ustaliliśmy plan. Oni próbują zdobyć broń, a ja uciekam. Protestowałam długo przeciwko temu planowi, ale oni stwierdzili, że tak będzie lepiej. Posyłam Marco uśmiech, a on pokazuje mi kciuka w górę. 10... 9... 8... 7... 6... 5... 4... 3... 2... 1... Zeskakuję z podestu i biegnę ile sił w nogach. Po drodze chwytam zielony plecak i butelkę z wodą. Dużo jak na mnie. Biegnę na północ. Kiedy dostatecznie się oddalam spoglądam na to co jest wokół mnie. Róg obfitości był na małej polance, która z każdej strony zakryta była gęstym lasem. Las ciągnie się jakiś kilometr może trochę więcej, a potem są góry. Tak jak mówił Cinna. Wielkie góry. Zimno uderza mnie w twarz. Okrywam ręce rękawami kurtki. Przysiadam na jakimś pniu i wsłuchuję się w uderzenia. Naliczyłam ich siedem. Siedem trupów. Mario i Marco musieli przeżyć. Nie mogą mnie zostawić. Za każdą chwilą coraz bardziej się o nich martwię. Żeby zabić czas przeglądam rzeczy, które udało mi się zdobyć. Zapałki, jodyna, śpiwór, rękawiczki i jeden nóż. No i rzecz jasna moja butelka wody. Muszę ją szanować. Katniss prawie umarła z odwodnienia. Nagle słyszę szmery. Moje serce łomocze jak młot pneumatyczny. Ręce dygoczą. Biorę plecak i wspinam się na drzewo, bezszelestnie docieram na średnią wysokość dębu. Spoglądam zza liści na dwie dobrze znane mi sylwetki. Oddycham z ulgą i zeskakuję z gałęźi.
- Hej chłopcy. - mówię, a oni spoglądają na mnie zmęczonym wzrokiem. Widzę, że są wycieńczeni. Z trudem łapią oddech. Mario pada na trawę, a Marco kuca i kaszle. Wtedy zauważam ranę na kolanie Marco. - Co ci się stało? - siadam przy nim i próbuję oszacować krzywdy. 
- Dostałem od Manuela. Skubaniec ma cela. - mówi z obrzydzeniem, a jego nozdrza rozszerzają się w geście złości. 
- Trzymaj. - podchodzi do mnie Mario z bandażem w prawej ręce. Przyjmuje go z uśmiechem, który on odwzajemnia. Pomaga mi ściągnąć spodnie Marco. - Musisz się spieszyć. Potrzebujemy schronienia. - obmywam ranę Marco wodą i cieszę się, że nie jest strasznie głęboka. Powinna się szybko zagoić, a przynajmniej taką mam nadzieję. Zawijam jego kolano bandażem i posyłam mu krzepiący uśmiech. 
- Możemy iść. - mówi i człapie za nami. Mario pomaga mu iść. Rana jest świeża, może sprawiać mu problemy z chodzeniem. Po długiej wędrówce znajdujemy małą jaskinię w najniższej górze. 
- Powinno wystarczyć na jakiś czas. - mówi Mario i rozkłada nasze rzeczy. Mój zielony plecak trafia pod ścianę, koło niebieskiego chłopców. Mamy jeden śpiwór, dwie paczki zapałek, jodynę, dwie pary rękawiczek, czapkę i sznur. Plus dwie butelki wody. Nieźle, ale jedzenia brak. Mario zdawał się słyszeć moje myśli i wyciąga spod kurtki mały bochenek chleba pszennego. Spoglądam na niego zaskoczona. - Zapomniałaś o mojej umiejętności Księżniczko? - pyta i siada na kamieniu. Ach rzeczywiście! On przecież jest tym telepatą? Tak to się mówi?
- Uch trochę. - Marco spogląda na nas spod przymrużonych powiek.
- O czym wy do cholery mówicie? - pyta i podciąga się. Opada na śpiwór i jęczy z bólu. Mario opowiada mu swoją historię. 
- Mam to po mamie. Ona uzdrawiała energią. Dawała ją człowiekowi potrzebującemu jej, bo miała tego za dużo. Za to mi energii czasami brakuje. Potrafię wam czytać w myślach, ale to jest męczące, więc nie robię tego non stop. Mogę nas połączyć w sieć telepatyczną, ale to nie jest na razie konieczne, kiedy będzie zrobię to. - mówi, a ja kolejny raz jestem zaskoczona tą historią. To jest... um niemożliwe? Takie rzeczy spotkałam tylko w książkach, a tu takie zaskoczenie. To istnieje i może nam pomóc. Pomoże. Wierzę w to. Spoglądam na niego z mojego miejsca w kącie. Jest taki uroczy. Jego uśmiech powala z nóg, a sposób w jaki mówi do mnie przyprawia mnie o dreszcze na kręgosłupie. Co ja robię...? Chyba nie zakochuję się w chłopaku, z którym mam umrzeć. Nie! Właśnie to robisz idiotko... Ponoć miłość to zaprzeczenie egoizmu. W moim przypadku jest to cholernie egoistyczne!

*Mario*   

- Połóż się Marco. Niezbyt dobrze wyglądasz. - mówię do kolegi i wskazuję mu śpiwór. Nasz jedyny. Wolałbym, żeby dzisiaj noc w nim spędziła Julianne, ale Marco musi odpocząć. 
- Nie. Lepiej, żeby Julianne się przespała. - odpowiada i siada koło dziewczyny. Uśmiecha się do niej i podaje jej kawałek chleba. Ona dziękuje mu cicho, ale po chwili sama zaczyna mówić, co myśli na ten temat.
- Idź spać. Dużo dzisiaj przeszedłeś. Rana się jeszcze nie zagoiła, a potrzebujemy cię w pełnej dyspozycji. - mówi i całuje go w policzek. Pewnie robi to w geście przyzwolenia na sen w jej śpiworze, który sama zdobyła. Dzielna dziewczyna. Odczuwam to inaczej. Wydaje mi się, że go adoruje. Zaciskam dłonie w pięści tak, że bledną mi knykcie. Marco posłusznie udaje się do śpiwora. Zasypia po paru minutach, Siadam na straży w ręce dzierżąc kilkunastu centymetrowy nóż. Spokojnie zabiłby nawet największego zawodowca. Jestem zły. Na nich. Wiem, że nie robią tego specjalnie, ale nie mam nikogo oprócz Julianny. Na nikim mi tak nie zależało odkąd mam umarła. Tęsknię za nią tak okropnie, ale jak dobrze pójdzie to za niedługo się zobaczymy...
- Wszystko ok? - pyta i siada obok mnie. Mimo, że jest cholernie zimno, czuję ciepło bijące z jej ciała. Jakby wokół niej wirowały języki ognia. 
- Tak . - kłamię. Dziewczyna podaje mi rękawiczki. Uśmiecham się do niej i przyjmuje je. Ona ma na sobie takie same, są tylko trochę mniejsze. Wygląda uroczo z za dużymi rękawiczkami, dziwną czapką w kolorowe plamki, rozczochranymi włosami i czerwonym nosem jak i uszami. - Zimno ci? - wzrusza ramionami i robi minę złajanego szczeniaczka. Śmieję się i spoglądam na nią. Otaczam ją moim opiekuńczym ramieniem, a ona kładzie głowę na mojej klatce piersiowej. W tym momencie rozbrzmiewa hymn Panem, a na niebie pojawia się dziewięć twarzy.
- Przegapiliśmy dwa wystrzały? - pyta zdziwiona.
- Widocznie. Znasz tych, którzy umarli? - zadaję kolejne pytanie, a ona kiwa twierdząco głową.
- Demi z Piątki, Cara z Szóstki, Mats i Lisa z Siódemki, Shakira z Ósemki, Paula z Dziewiątki, Sven z Dziesiątki i dwójka z Jedenastki. - mówi z czerwonymi oczami. Podnosi na mnie wzrok. - Dziewczynka z Siódemki miała tylko trzynaście lat, a chłopak z Jedenastki wzrok zabójcy. - widzę łzę na jej policzku.
- Hej Mała. Tylko nie płacz. - przyciskam ją do swojej piersi.
- Mamy mały duży problem Mario.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejo! Wena dzięki chłopakom z naszej reprezentacji ;) Wygraliśmy, chociaż stanęliśmy na ostatnim miejscu podium! Jestem dumna z chłopców. Muszę Wam powiedzieć, że dzięki piłce ręcznej do Was piszę, bo dzięki niej zaczęłam się interesować sportem. Dobra dość mojego przynudzania.
Trzymajcie się pszczółki :*